poniedziałek, 2 czerwca 2014

10. QUICK AND SILENT

Jason’s P.O.V
Patrzyłem na nią tak długo, aż jej cień zniknął mi z oczu.
- Dzięki za podwózkę, frajerze.
Czemu tak zareagowała? Była taka kurewsko nadwrażliwa, że połowa z tego to już i tak za dużo. Potrząsnąłem głową, wzdychając ciężko. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła; nie mogłem jej powiedzieć wszystkiego, jeszcze nie teraz.
A może jednak powinienem ją wtajemniczyć? W tej chwili to już i tak wszystko jedno.
Nienawidziłem myśleć za dużo. To była już przeszłość, więc trzeba było się ruszyć naprzód.
Ta, pewnie lepiej by było, gdybym odzywał się do niej miło. ‘Miło’, co za pierdolenie! Gdyby w moim życiu cokolwiek było ‘miłe’, nie skończyłbym w ten sposób.
Przeszedłem tak wiele, dlaczego więc miałbym okazywać komukolwiek jakąkolwiek łaskę?
Oparłem się o czarne, skórzane siedzenia. Włączyłem radio; tandetne ‘My immortal’ rozbrzmiało w samochodzie. Przewracając oczami na myśl o tym, jak bardzo cały świat stał się ciotowaty, zmieniłem stację. Eminem i jego ‘Criminal’ otoczyło mnie dźwiękami. Uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem z piskiem opon, odwracając samochód o 180 stopni. Zdobędę tę sukę prędzej czy później. Czułem się tak żałośnie na myśl o tym, jak szczęśliwy byłem na samo wspomnienie pocałunku z Christine. Nie sądziłem, że całowanie kogoś może być takie… kochane.
Czekając na zmianę świateł na zielone, odpaliłem papierosa. Wciągając dym w płuca, rozluźniłem się momentalnie.
Zapomniałem już o moim uzależnieniu od, cóż, wszystkiego, co można zapalić. Wszystko przez Christine. Powoli stawała się moim nowym uzależnieniem. O tak, to było przyjemne… Topniała za każdym razem, gdy okazywałem jej chociaż odrobinę uczuć. Czy mogłem ją w ten sposób wykorzystywać? Całując ją tu, dotykając tam, sprawiając, by czuła, że mi na niej zależy? Ale Tobie serio na niej zależy, frajerze. Jesteś w niej szaleńczo zakochany, że robi mi się niedobrze na samą myśl. Czy ten głos mógł już wypierdolić z mojej głowy? Nie kochałem jej. Nawet jej nie lubiłem! Chciałem tylko jej ciała, pocałunku, dotyku, uśmiechu…
BEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEP
Podskoczyłem na siedzeniu. Byłem tak zamyślony, że totalnie zapomniałem o tym, że jadę autem. Rozejrzałem się wokół – stał za mną jeden samochód. Jeden pieprzony samochód. Spojrzałem w lusterko wsteczne. Czy on, kurwa, robił sobie ze mnie jaja?
Czy ten skurwysyn nie mógł po prostu mnie ominąć? Musiał zachowywać się jak pojebany?
BEEEEP.
Klakson tego brzydkiego, małego, czerwonego Volkswagena znów wwiercał się w bębenki. Zacisnąłem powieki. Nie ośmieli się… BEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEP.
Okej, wystarczy.
Wysiadłwszy z samochodu, wkurwiony podszedłem do samochodu stojącego za moim.
Siedział w nim mały, siwy facecik. Otworzył okno, wystawiając na zewnątrz pomarszczoną główkę.
- Wsiadaj do samochodu i jedź! – wrzasnął na mnie.
Zbliżając się do niego, zniżyłem głowę do poziomu jego twarzy.
- Mówiłeś coś, staruszku? – wysyczałem, wydychając dym prosto do wnętrza jego samochodu.
Spojrzał na mnie z dezaprobatą, prawdpodobnie zbyt przerażony, żeby w ogóle się ruszyć.
- Na twoim miejscu, następnym razem zważałbym na słowa – przytknąłem wciąż żarzącą się końcówkę papierosa do karoserii Volkswagena. Posłałem mu wyzywające spojrzenie, ale zrobił dokładnie to, czego się spodziewałem: nic.
Prostując się, zacząłem powoli iść w kierunku swojego samochodu. Odwróciłem się jeszcze w kierunku staruszka, i pokiwałem głową.
- Tak przy okazji, to chyba nie wyrywasz zbyt wielu cipek na tego wraka?
A on dalej siedział, jakby zastygł.
Uśmiechnąłem się z dumą. Właśnie to robię ludziom.
Kiedy już wsiadłem do samochodu, przekręciłem kluczyk i docisnąłem pedał gazu do końca. Pędziłem przez miasto, nawet jeśli światła były czerwone. Skrzyżowania i tak były puste. Rap trząsł swoimi basami wnętrzem mojego auta, a ja jechałem, zupełnie wyluzowany. Zerknąłem na siedzenie obok i wyobraziłem sobie, że Christine tam siedzi. Powinna tu być. Śmiać się z moich głupich żartów, głaszcząc mnie po ręce i całując, kiedy krew we mnie wrzała, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było jej tu. Otrząsnąłem się z tego snu na jawie. Nieważne. I tak będzie tańczyć jak jej zagram tej nocy, po prostu jeszcze o tym nie wiedziała.
Dziesięć minut później znów byłem w domu. Zrzuciwszy buty, ciężkim krokiem ruszyłem w górę schodów.
Wykończony rzuciłem się na łóżko i jęknąłem przeciągle, kiedy poczułem, jak bardzo było wygodne. Zamknąłem oczy i pozwoliłem snu ogarnąć wycieńczony organizm.
Ale przyjemność nie trwała długo.
- Jason? – gderliwy głos rozbrzmiał za drzwiami. Nie odpowiedziałem. Miałem nadzieję, że gość zrozumie niewerbalny przekaz i po prostu się odpierdoli.
- Jason, kurwa, wiem, że tam jesteś.
To był Gabriel. No wspaniale. Mały, święty Gabriel.
- Pieprz się, Edwards – mruknąłem w poduszkę. Nie mógł poczekać 5 minut?
- Mamy teraz spotkanie – odpowiedział wkurzony. Myślałem, że przyjdzie i będzie chciał pogadać o Christine. Coś w stylu ‘Uh, to było do przewidzenia’ albo ‘uh, nie krzywdź mojej korepetytorki’. Ugh! Ale jednak nie po to przyszedł. Nie pieprzył bez sensu.
Czasem zastanawiałem się po co w ogóle ktoś taki jak on w gangu, po co ktoś taki rozsądny? Ale nieważne, jak bardzo nienawidziłem tej jego troski o innych, musiałem przyznać, że był wyśmienitym zabójcą – szybkim i bezgłośnym.
Wzdychając, wstałem w łóżka.
- To po prostu przesada… - mruknąłem do siebie, schodząc po schodach.
Wszyscy siedzieli wokół stołu jadalnego, kiedy wszedłem do salonu. No dobra, to był jednocześnie salon i jadalnia.
Stół był cały pokryty papierami.
A w zasadzie to szkicami, szkicami domów.
- Dorwałeś jakąś cipkę? – Dakota uśmiechnął się, gdy opadłem bez sił na krzesło obok niego.
Klepnąłem go w tył głowy, spoglądając na niego z wkurwieniem.
- Panienki, spokój. Jason, planujemy właśnie włamanie do Haminton – Calvin wstał i przysunął do mnie jeden ze szkiców.
- Potrzebujemy bomby D-75 w celu upewnienia się, że wszyscy strażnicy strzegący sejfu, zginą – kontynuował, zwracając uwagę na mnie.
Wzruszyłem ramionami.
- To nie powinien być wielki problem – odparłem, biorąc do ręki skręta od Gabriela. – Ale to będzie drogie przedsięwzięcie.
- Gdybyś nie zabił Scapgota, pewnie teraz mielibyśmy pieniądze – warknął Calvin, wyrzucając ręce w powietrze.
Parsknąłem. Nie mogłem mu teraz powiedzieć, wyszedłbym na głupca w jego oczach.
- Zdobędę kasę na jutro – westchnąłem, zaciągając się jointem. Dym, zatrzymany przed chwilę w płucach, zaczął rozluźniać moje ciało.
- Nie mamy czasu, żebyś krążył i zgrywał niebezpiecznego przestępcę, McCann. Mamy poważniejsze sprawy do roboty – odciął się Calvin, wręczając mi jeden ze szkiców.
Czując się obrażony, wyrwałem mu go z ręki.
- Ok. Geronimo, możesz załatwić dragi? – zwrócił się do Geromino, który tasował karty w rękach.
Pokiwał głową, nie odrywając wzroku od talii przeskakującej mu z jednej dłoni do drugiej.
- Mason mówił coś o przyjściu tutaj i kupieniu pięciuset gram. Chciałby to potem odsprzedać w 69 Cuffs – Geronimo westchnął, spoglądając na Calvina.
Uśmiechnąłem się w duchu. Kochałem takie życie.
Darmowe ćpanie, łatwe dziwki i robota łatwa do wykonania… Jeśli tylko było się w stanie ją znieść. Frajerzy, jak Scapgot, nie mogli wytrzymać napięcia. Stawali się zbyt uzależnieni, a kobiety zawsze ginęły z ich rąk.
- Dobra, ostatnia kwestia – odkaszlnął Calvin, prześlzgując wzrokiem po szkicach na stole. Zesztywniał nagle, jakby pomyślał o czymś okropnym.
- Jason – powiedział, nie odrywając wzroku od kartek; na jednej z nich była rozpisana instrukcja sporządzania bomby. Idiota, nie wiedział, że mogłem je konstruować z zamkniętymi oczami?
- Nie pozwól Christine wejść nam, albo tobie w drogę.
Zamarłem, kiedy wypowiedział jej imię. Udałem jednak, że mnie to nie obeszło, i wzruszyłem ramionami.
- Jeśli masz zamiar odgrywać rolę księcia na białym koniu, możesz stąd spieprzać – powiedział. Wiedziałem, że nie mówi poważnie, ale zdawałem sobie też sprawę z tego, co miał na myśli.
- To teraz nawet nie mogę mieć pany do poruchania? – uśmiechnąłem się, a reszta zaśmiała się z aprobatą.
Calvin potrząsnął głową, ale widziałem uśmiech skryty za maską powagi.
Zerknąłem na Gabriela, siedzącego ze wzrokiem utkwionym w stole. Nie uśmiechał się. Totalnie poważny i dziewiczy jak zawsze. Przewróciłem oczami. Pedał.
- W takim razie, do zobaczenia później – mruknął Calvin, podnosząc jeszcze inną kartkę. Pokiwaliśmy głowami i wstaliśmy od stołu. Skierowałem się w stronę kuchni.
Z westchnieniem otworzyłem lodówkę i wyjąłem piwo.
- Chcesz? – burknąłem do Gabriela, rozpoznając jego kroki za plecami.
- Serio Jason? – no świetnie. Nadeszła pora na wysłuchanie jego przemówienia na temat dlaczego powinienem porzuć robienie tego czy tamtego. Ten facet miał okres 365 dni w roku.
- Pytałem, czy chcesz piwo – wysyczałem, nie mając ochoty kłócić się już z nikim więcej. Kiedy stał się takim świętoszkiem? Wcześniej nic go nie obchodziło, zupełnie jak mnie.
- „Panna do poruchania”? Więc teraz właśnie tyle znaczy dla ciebie Christine?
Dreszcze przebiegły mi po plecach.
- Czemu wciąż chcesz o niej rozmawiać? Powiedziałem, że sobie z tym poradzę! – warknąłem i trzasnąłem drzwiami lodówki. Poradzisz sobie z tym? Dobre sobie! Więc robisz to zwykle tak dobrze, jak dzisiaj?, krzyczało puste miejsce, które kiedyś zdawało się być sercem. Kiedyś służyło mi do czegoś więcej, niż do pompowania krwi. Kto powiedział, że nie można żyć, będąc martwym wewnątrz?
- Bo musisz o nią zadbać! – nie mogłem wytrzymać i wybuchnąłem śmiechem, kiedy to powiedział. Zabrzmiało to jak jakiś cytat z COSMOPOLITAN czy innej babskiej gazetki.
- Od kiedy przejmujesz się kimś więcej niż sobą, Edwards? – spojrzałem na niego, wciąż zanosząc się śmiechem.
- Teraz mnie kurwa słuchasz, McCann – Gabriel zniżył głos do szeptu. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego wyzywająco. Teraz to on musiał uważać, nim powie coś, czego mógłby żałować.
- Zdarza się tak, że osoba, którą poznajesz, znaczy dla Ciebie więcej niż Ty dla siebie samego. Nie przytula i nie całuje kobiet, które chce się tylko pieprzyć, a już szczególnie Ty się tak nie zachowujesz- zakończył, kładąc nacisk na ‘Ty’.
Oniemiałem; czułem jednocześnie wkurwienie i ulgę. Skąd on to wiedział? Skąd on to wszystko wiedział?
- Nie wiem o czym mówisz – rzuciłem ponuro, udając, jakby jego słowa wcale mnie nie obeszły. Niestety, w środku cały się gotowałem. To były MOJE prywatne sprawy.
Gabriel parsknął arogancko i wsadził rękę do tylnej kieszeni spodni, skąd po chwili wyciągnął małą kartkę papieru i wręczył mi.
- A może jednak – szepnął, prostując plecy. Czy już mogłem go zabić? Wkurwiony spojrzałem na niego, szybko rozprostowując kartkę w dłoniach.
Mrugnął do mnie i skierował się w stronę drzwi.
Zerknąłem na świstek, nie mogąc już dłużej ukryć jak bardzo intrygowało mnie to, co się tam znajdywało.
Zamarłem.
- Skąd to masz..? – to nie mogło być… Tak, a jednak. Nie mogła dać tego temu… Nie.
- Pomyślałem, że może tego chcesz – powiedział Gabriel, nim zniknął z kuchni na dobre.
Tak, to była ona.
Zdjęcie Christine. Jej oczy, na zdjęciu bardziej wpadające w odcień butelkowej zieleni niż zwykle, błyszczące jak gwiazdki. Wystarczył tylko rzut okiem, żebym zaczął wewnętrznie mięknąć. Pogłaskałem palcem fotografię.
‘Dwunasty września 2013’ widniało na dole. Kurwa, była taka piękna.
Uderzyłem się wewnętrznie za bycie takim mięczakiem. To tylko przypadkowa laska! Uspokój się, Jason. Czy ten wkurwiający głos w mojej głowie mógł się w końcu zdecydować, czy lubiłem Christine czy też nie?
Westchnąłem i znów spojrzałem na zdjęcie.
- Czemu cię tu nie ma? – szepnąłem, przybliżając je do swojej twarzy. Wyobrażałem sobie, że była obok. Ze mną. Pocieszając mnie. Całując mnie. Kochając mnie.
- Kogo? – za moimi plecami rozległ się chichot.
Szybko zgniotłem zdjęcie, chowając je do kieszeni.
Rozejrzałem się i zobaczyłem Geronimo. Stał i patrzył na mnie z rozbawieniem, ale i zdziwieniem.
- Uhm, to było…
- Nie martw się, nie będę się wtrącał, kontynuuj! – powiedział rozbawiony, kiedy klepnąłem go w ramię. Wiedziałem, że Geronimo nie będzie się wtrącał w moje sprawy, miał wystarczająco wiele swoich.
Świetnie. Więc teraz wszystko, co miałem w głowie, to Christine. Co robiła? Albo co właśnie zamierzała zrobić?
Wtedy wpadłem na pomysł.
- Hej, Geronimo? – uśmiechnąłem się szeroko.
- Taaa? – mruknął, uśmiechając się i spoglądając do lodówki w poszukiwaniu piwa. Usiadłem na blacie i rzuciłem mu zachęcający uśmiech.
- Może chcesz iść ze mną do 69 Cuffs dziś wieczorem?


Christine’s P.O.V

- A może niektórzy wolą je owłosione? Tak tylko mówię – zachichotała Emma, siadając naprzeciw lustra. Prawie dusiłam się ze śmiechu, ciesząc się z każdej sekundy głupawki. Myślę, że każdemu przydałby się przyjaciel jak Emma – szalony, ale stąpający twardo po ziemi.
- Emma, przestań! Wolą ogolone, właśnie tak to działa – otarłam łzy spowodowane śmiechem. Właśnie tego potrzebowałam. Zapomnieć o całym gównie związanym z Jasonem. Chciałabym, żeby mógł mnie zobaczyć. Byłam wciąż uśmiechnięta, chociaż tak bardzo starał się mnie zasmucić.
Oczywiście, wiedziałam, że nie robił tego celowo. Może i nie znałam go za dobrze, ale wiedziałam, że nie zachowałby się tak. Nie wobec mnie. A może jednak..? Był trochę nienormalny, więc może? Nieważne.
Niektórzy ludzie w życiu to błogosławieństwo, a niektórzy to lekcja.
A może jednak przesadzałam, doszukując się między nami jakiegoś sensu? Może pocałowanie go było błędem. Może. Uśmiechnęłam się do siebie. To było moje życie, więc mogłam robić to, co chciałam. Wiedziałam jednak, że wszystko miało swoje konsekwencje.
- Wyglądam, jakby mnie to obchodziło? – kontynuowała Emma, wciąż się śmiejąc. Musiała mówić głośno, żeby przekrzyczeć muzykę.
- Jeśli jakiś chłopak nie będzie w stanie znieść mojej owłosionej wróżki, wtedy nie zasługuje na jedwabiście gładką Barbie! - wykrzyknęła; spojrzałyśmy na siebie, a już sekundę później obie tarzałyśmy się ze śmiechu.
Prawie spadłam z łóżka.
- Przestań Emmo, przestań! Nie mogę oddychać! – wydyszałam, trzymając się za brzuch.
Chciałabym móc zatrzymać ten moment w pamięci na zawsze. Niestety, wspomnieniem, które odtwarzało się w mojej głowie wciąż i wciąż od nowa to moment, w którym pocałowałam Jasona. Może rzeczywiście go kochałam?


* PÓŹNIEJ TEJ NOCY *

- TALK DIRTY DO ME! DY- DY – DY!
Krzyczałyśmy zgodnie w samochodzie Coraline, a raczej jej rodziców. Odwozili mnie, Emmę i Coraline do 69 Cuffs.
Postanowiłyśmy ubrać się tak, żeby wyglądać jak milion dolców i przyciągać spojrzenia. Wybierałyśmy ciuchy godzinami, a następne długie godziny upłynęły na czesaniu i makijażu. Moim zdaniem, udało nam się i wygląd każdej z nas zapierał dech. Pheobe nie jechała z nami, w zasadzie nigdy nie jeździła. Nie chciałam jednak jej osądzać. Emma i Coraline były jej przeciwieństwem; znały tylu ludzi, że czasem sama nie byłam w stanie tego ogarnąć. Te znajomości były jednak tylko powierzchowne.
Kilka minut później zatrzymałyśmy się pod klubem.
Już zanim weszłyśmy, zdążyłyśmy zgarnąć po kilka komplementów od totalnie pijanych gości, siedzących na schodach przed wejściem.
Emma i ja po prostu ich olałyśmy, ale Coraline nie mogła się powstrzymać i wyciągnęła w ich kierunku środkowy palec. Spełniła tym samym ich pragnienie; ich komentarze były wywoływane przez chęć zwykłej ludzkiej reakcji, nieważne co zawierała.
W chwili, gdy weszłyśmy do środka, otoczyli nas pijani ludzie. Nikt nie przejmował się wiekiem, od którego można było pić czy legalnie dostać się do klubu. To było jednym z powodów, dla których klub miał w nazwie „Kajdanki” (ang. Cuffs – kajdanki, a klub nosił nazwę 69 Cuffs, przyp. tłum.). Jednak żadne kajdanki nie mogły nas powstrzymać od dobrej zabawy. Poza tym, policja miała wystarczająco dużo spraw na głowie w tym mieście. W tym miejscu nie działo się nic naprawdę złego. Byli tu ochroniarze, zapobiegający bójkom. Oczywiście, kiedy kilkuset pijanych nastolatków tańczy, pije i skacze, zawsze coś się stanie. Bezpieczeństwo nie było jednak powodem, dla którego się tu znalazłyśmy. Chciałyśmy po prostu dobrze się bawić.
Złapałam Emmę i Coraline i ruszyłyśmy na podbój parkietu. Szybko zmieszałyśmy się z tańczącym tłumem, podrygującym w rytm piosenki Avicii. Po upływie pół godziny, zdecydowałyśmy pójść do baru po coś do picia.
Emma flirtowała jak profesjonalistka z kelnerem, więc Coraline szybko wymieszała nasze drinki. Śmiejąc się, usiadłyśmy na stołkach barowych.
- Widziałyście jego twarz? Totalnie chciał zaliczyć! – zaśmiała się Coraline, szybko zarażając mnie swoją radością.
- Był słodki! – zachichotała Emma w samoobronie, nim jej wzrok skierował się w stronę strefy VIP. Właśnie wychodziła stamtąd grupa kolesi.
- Cholera, tak jak ten tutaj. Nie miałabym nic przeciwko zlizaniu tequili z jego sześciopaka – pokiwała głową w kierunku tamtych chłopaków.
Chichocząc, poczułam klepnięcie w ramię. Zaskoczona, odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka w okularach, z burzą kręconych włosów. Atrakcyjny nerd, nie jest źle!
- Hm, czy chciałabyś… hm, zatańczyć? – wyjąkał nieśmiało. Jeśli to nie była jedna z najsłodszych rzeczy, to nie wiem co nią było!
- Oczywiście! – odpowiedziałam radośnie. Nikt wcześniej nie prosił mnie do tańca.
Biorąc go za rękę, wciągnęłam go na parkiet. Szczęśliwie dla mnie, moje przyjaciółki były najlepsze na świecie, więc poszły za nami i nie było aż tak dziwnie. Wypiłam parę drinków, więc nie byłam taka niechętna. Czułam się jak w filmie.
Ja i moje przyjaciółki tańczące z grupą chłopaków, słodkich i uroczych. Okej, wprawdzie ich nie znałam, ale na takich wyglądali. Koledzy tego, który poprosił mnie do tańca, szybko zauważyli Emmę i Coraline, a one nie pozostały obojętne. Tańczyłam blisko tamtego chłopaka; nic mnie nie obchodziło. Nic! To było wspaniałe uczucie. W końcu alkohol zrobił dla mnie coś dobrego. Mój tył ocierał się o jego przód, a my kołysaliśmy się w rytm muzyki. Jęknął cicho, kiedy uśmiechnęłam się do niego.
Za każdym razem, gdy zachowywałam się w taki sposób, w końcu tego żałowałam. Ale dzisiaj mnie to nie obchodziło, wyrzuciłam z głowy wszelkie zmartwienia.
Ale chwilę po tym, jak się do niego uśmiechnęłam, został popchnięty na parkiet. Prawie upadł, ale na szczęście udało mu się utrzymać równowagę.
- Wszystko w… - ale moje usta zostały zasłonięte przez jakąś dłoń, a moje ciało przywarło plecami do innego ciała. Z tego powodu nie mogłam zobaczyć, czy z tamtym chłopakiem było wszystko ok.
- Cześć, moja mała niegrzeczna dziewczynko.Zamarłam.
Jason.

♥♥♥

hohoho, ale z tego Jasona złodupiec! 
nie mogę się doczekać, aż przeczytacie co będzie się działo dalej! następny w czwartek, bo dopiero wtedy wracam z Pragi (mam nadzieję, że pogoda dopisze......). dajcie znać co myślicie o rozdziale!
SPECJALNA DEDYKACJA DLA AURRICANE, dziękuję!!! ♥
a, jeszcze mam jedno pytanie. co wy na to, żebym zaczęła tłumaczyć jeszcze jedno opowiadanie? kto by czytał? :D 
plus jeszcze w imieniu swoim i Celivii zapraszam na nasze nowe tłumaczenie. pierwszego rozdziału wprawdzie jeszcze nie ma, ale może pojawić się lada chwila :) liczę na was!

do napisania, love ya ♥
nie zapomnijcie komentować i dodawać mnie do obserwowanych na twitterze
przypominam, że to jedyny sposób, żeby być informowanym o nowych rozdziałach :) 

22 komentarze:

  1. Czemu to się skończyło w takim momencie ughh? Rozdział świetny! Miłego pobytu w Pradze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział mega, czekam z niecierpliwością na nastepny *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie jest takie cudowne. A ta końcówka *____*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział zresztą jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jason Jason Jason....dupku co zCiebie wyrosło co!?

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietny! koniec akurat teraz? Why?! kocham!

    OdpowiedzUsuń
  7. skończyć akurat w takim momencie :(
    czekam na nn xx

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny!
    czemu akurat w tym momencie xd
    czekam na next <3
    /M.

    OdpowiedzUsuń
  9. aaa cudowe tak bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  10. Awww kocham to tłumaczenie*.*
    ~M

    OdpowiedzUsuń
  11. świetny rozdział (:
    końcówka <3
    czekam na następny! (:

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniały <3 kocham <3 tak właściwie to przeczytałam już do 20-tego rozdziału po ang ale jednak po polsku to czuć te emocje xD <3 kocham <3
    @trouvdag

    OdpowiedzUsuń
  13. Boski <3 OMG uwielbiam twoje tłumaczenie :) Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału!!!!

    OdpowiedzUsuń